Pytanie tylko, czy w dyskusji o psychoterapii – dyskusji o tym, czym ona jest i czego powinniśmy od niej oczekiwać – te dostępne w każdym podręczniku do psychologii dane są argumentem zamykającym sprawę, czy przeciwnie: stanowią dopiero punkt wyjścia do właściwego ujęcia problemu. Ja stoję na stanowisku, że zachodzi ten drugi wariant.
2 Podstawowym problemem jest właśnie pojęcie „skuteczności”, którą za pomocą rozmaitych ankiet i wywiadów ocenia się w arbitralnie przyjętej skali. Cóż to właściwie miałoby znaczyć, że psychoterapia jest „skuteczna”? Psychologowie empiryczni, tacy jak Eysenck, mierzą ową „skuteczność” w odniesieniu do konkretnej, stwierdzalnej zmiany. Na przykład: był symptom, nie ma symptomu. Była depresja – nie ma depresji. Był lęk – nie ma lęku. Był brak adaptacji do życia społecznego – jest adaptacja. Była niezdolność do pracy – jest zapał do pracy. Było poczucie bezsensu życia – jest poczucie sensu życia. Była rozpacz po stracie bliskiej osoby – jest akceptacja nieuchronności losu. I tak dalej.
Ale skąd i na jakiej podstawie wiadomo, że rękojmią skuteczności i wartości danej psychoterapii ma być zastąpienie stanu X („jest depresja”) jakimś stanem Y („jest radość”)? Otóż – i tu właśnie tkwi istota zagadnienia – wiadomo to z panującego w danej kulturze systemu nakazów i wartości.
3 Akurat w myśl systemu obowiązującego w epoce późnego zachodniego kapitalizmu stanem pożądanym i rekomendowanym każdemu mieszkańcowi tej epoki jest stan zadowolenia z życia, poczucia sensu i celu, chęć do wykonywania obowiązków zawodowych oraz – często – pragnienie posiadania dzieci. Efekty tego kulturowego uwarunkowania widać gołym okiem. Po pierwsze, przez psychoterapię w takim – a więc w naszym – świecie rozumie się tylko i wyłącznie technikę, która stawia sobie za cel jak najszybciej wyposażyć człowieka w pożądane przez społeczeństwo atrybuty. Po drugie, „skuteczność” psychoterapii mierzy się na podstawie kryteriów weryfikujących jej zdolność do zrealizowania pożądanych przez społeczeństwo celów.
Emblematyczną postacią wcielającą tego rodzaju komiczne myślenie jest choćby udzielający od niedawna na prawo i lewo wywiadów (ostatnio w specjalnym wydaniu „Wysokich Obcasów”) psycholog Tomasz Witkowski, który zupełnie serio uważa się za Prometeusza nauki niosącego pochodnię poznawczo-behawioralnej wiedzy w ciemność i zacofanie polskiej oraz światowej psychoterapii. Oto próbka jego mądrości: „Jeżeli powstał w pańskiej głowie zły nawyk, to można go się oduczyć. Trafiła się panu w życiu seria kłopotów w pracy, zawód miłosny i na dokładkę wypadek samochodowy. Wpada pan w stan depresyjny. (…) Zaczyna pan myśleć tak: Jestem do kitu, zawsze mi się trafia najgorsze i nic z tym się nie da zrobić. I psycholog powinien pana tego oduczyć. To dość prosty trening”. Faktycznie, bardzo prosty – jak i wszystko w twoim świecie, mistrzu. Dziękujemy ci za tę dobrą nowinę!
4 Druga strona medalu (czyli Freudowska psychoanaliza, psychologia humanistyczna oraz kierunki im pokrewne) bywa jednak równie komiczna i groteskowa. W gruncie rzeczy wyrasta dokładnie z tego samego przekonania, z tego samego prometejskiego mitu: że da się człowieka wprawić w stan pełnej sprawności, że da się zabliźnić każdą ranę i rozjaśnić każdą ciemność. Pisałem o tym trzy miesiące temu w tekście „Wikłam się, więc jestem” i dostałem kilka listów, w których czytelnicy, także profesjonalni psychologowie, zarzucali mi, że gloryfikuję neurotyczność, a szansę na pozbycie się negatywnych nawyków czy kompleksów
postrzegam jako „sterylizację duszy”.
Otóż tak, powtórzę to jeszcze raz. Obietnice freudystów i empiryków, poznawczo-behawioralnych treserów i psychoanalitycznych hochsztaplerów to obietnice sterylizacji. Sterylizacji w imię tych pseudonaukowych i pseudoreligijnych cielców: „samopoznania” i „samorealizacji” albo „sprawności” i „prostowania schematów poznawczych”.
Czy jest coś poza tą diabelską alternatywą? Oczywiście – mnóstwo rozsądnych, empatycznych, niezideologizowanych psychoterapeutów, którzy kompetentnie pomagają ludziom cierpiącym psychiczne katusze. Pomagają bez tej prometejskiej otoczki, bez fałszywej nadziei na zbawienie, bez sadowienia się na wygodnej pozycji wszechwiedzącego guru. Dobry psychoterapeuta – tak uważam – to ktoś, kto przekazuje elementarne psychologiczne BHP, kto wprowadza nieco rozeznania w gąszcz lęków i mrok depresji. I kto zarazem cały czas pamięta, że żadna niewywrotna teoria i żadne empiryczne badania nie przybliżą go do wiedzy o drugim człowieku, bo taka wiedza jest po prostu niemożliwa. Zamiast więc tracić czas na ociekające ignorancką pychą deliberacje – próbuje ukoić cudze cierpienie. Próbuje uprawiać psychoterapię zgodnie z jej źródłowym sensem – a więc jako troskę o duszę. Troska nie ma zaś nic wspólnego ani z tresurą, ani z wieloletnim nurzaniem się w meandrach ego. Jej celem jest coś innego – nauczyć człowieka, jak przejść przez pełne własnego i cudzego cierpienia życie. I towarzyszyć mu w tej drodze – przez jakiś czas, dopóki nie będzie w stanie pójść sam w swoją stronę.
Autor: Tomasz Stawiszyński
Artykuł pochodzi ze strony: www.newsweek.pl/
Artykuł polecany również przez stronę: www.stopmanipulacji.pl/
Wydrukuj i / lub i ściągnij na dysk cały artykuł: Kliknij
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga. Od lutego 2013 roku komentarze mogą ukazywać się ze znacznym opóźnieniem
Możesz użyć następujących atrybutów HTML:
Tekst pogrubiony: <b>twój tekst... </b>
Tekst pochylony: <i>twój tekst...</i>
Odnośnik (Link): <a href="adres strony">widoczna nazwa</a>
Adres e-mail: <a href="mailto:wstaw adres e-mail">nazwa</a>