Od ponad półwiecza wykazują to wszystkie badania prowadzone nad psychoterapią pod rygorem nauk empirycznych, a zapoczątkowane w latach 50. przez Hansa Eysencka. Ten wielki skądinąd przeciwnik psychoanalizy przekonująco wykazywał, że skuteczność wszystkich razem wziętych szkół i metod terapeutycznych jest równa skuteczności placebo. Nie ma zatem większego znaczenia, czy skorzystamy z terapii psychodynamicznej, czy z humanistycznej, czy może z ustawień hellingerowskich (one akurat z dużym prawdopodobieństwem mogą zaszkodzić), efekt będzie dokładnie taki sam jak wyprawa na piwo z kolegą bądź koleżanką. Z jednym wyjątkiem – w ostatnich latach udowodniono, że efektywność powyżej placebo wykazuje terapia poznawczo-behawioralna, czyli taka, której zadaniem jest „wyprostowanie” rozmaitych naszych „pokrzywionych” schematów myślowych odpowiedzialnych za depresję, lęki czy inne nurtujące nas problemy. W kwestii stwierdzalnej, empirycznej skuteczności – to wszystko, co można o psychoterapii powiedzieć.
Pytanie tylko, czy w dyskusji o psychoterapii – dyskusji o tym, czym ona jest i czego powinniśmy od niej oczekiwać – te dostępne w każdym podręczniku do psychologii dane są argumentem zamykającym sprawę, czy przeciwnie: stanowią dopiero punkt wyjścia do właściwego ujęcia problemu. Ja stoję na stanowisku, że zachodzi ten drugi wariant.
Pytanie tylko, czy w dyskusji o psychoterapii – dyskusji o tym, czym ona jest i czego powinniśmy od niej oczekiwać – te dostępne w każdym podręczniku do psychologii dane są argumentem zamykającym sprawę, czy przeciwnie: stanowią dopiero punkt wyjścia do właściwego ujęcia problemu. Ja stoję na stanowisku, że zachodzi ten drugi wariant.