Po śmierci Stalina i potępieniu kultu jednostki nie uchodziło już pozbywać się przeciwników politycznych za pomocą strzału w potylicę. Następowały zwolnienia z łagrów i więzień. Wrogów ludu jednak wciąż nie brakowało, postanowiono więc na szeroką skalę rozwinąć wcześniejsze doświadczenia w stosowaniu psychiatrii represyjnej.
Nowy kierunek i zadania rosyjskiej psychiatrii wyznaczył Nikita Chruszczow w przemówieniu z 1959 r., kiedy to autorytatywnie zrównał przeciwników komunizmu z osobami chorymi psychicznie. Któż bowiem normalny, według genseka, mógł utyskiwać na jedynie słuszny i tak wrażliwy na ludzką niedolę ustrój? Poza tym ta forma represji była w stanie znacznie poprawić wizerunek Kraju Rad w świecie. Malała bowiem liczba więzień przy jednoczesnym wzroście szpitalnych łóżek. W rzeczywistości jednak warunki przebywania w psychtiurmach były dużo gorsze niż w zwykłych więzieniach, przede wszystkim zaś okres izolacji „pensjonariusza” mógł być przedłużany w nieskończoność. Ponadto przymusowi pacjenci byli poddawani wszelkim formom przemocy cielesnej, poczynając od tortur przez brutalne pobicia aż po zbiorowe gwałty. A możliwości odwoływania się do władz zwierzchnich mógł jednym podpisem pozbawić zainteresowanego „lekarz prowadzący”, uznając niecelowość korespondencji z instytucjami państwowymi osoby uznanej wszak za psychicznie chorą i cierpiącą np. na zespół urojeniowy. Naukową oprawę teorii Chruszczowa dodał po dziesięciu latach, uważany za ojca represyjnej psychiatrii, prof. Andriej Władimirowicz Snieżniewski, który w 1969 r. dokonał rzeczy wydawałoby się niemożliwej – zdefiniował nieistniejącą jednostkę chorobową jako „schizofrenię pełzającą”, nazywaną też niekiedy „schizofrenią bezobjawową”. Na podstawie diagnozy określonej tak absurdalnym terminem prześladowaniom poddano w Związku Sowieckim niemal 2 mln osób. Jednym z bardziej znanych więźniów „leczonych” w psychuszkach był Władimir Bukowski, rosyjski dysydent i opozycjonista.
Psychuszki w PRL-u