Artykuł opublikowany w tygodniku "OZON" (nr 28) pt. "Psychuszka w demokracji" Pobierz w PDF-ie
Kiedy chcą coś podać, na przykład leki, otwierają główne drzwi i podają przez kratę. Cela jest sześcioosobowa, WC wydzielone w rogu, bez drzwi (wszystko widać). Okna również odgrodzone kratą. W nocy jeden chłopak zaczął wyrywać z pustego łóżka metalowe pręty, był agresywny. Krzyczał, że musi wyjść z celi, bo widzi różne rzeczy i one go wołają. Prosiłem strażnika, żeby zabrał chłopaka, bo machał tymi prętami i zaczynał budzić strach. Strażnik nie zrobił nic” – tak o pisuje swoje życie na oddziale psychiatrycznym Daniel G. z Rawy Mazowieckiej. Trafił tu, bo miał pecha wejść w konflikt z Robertem Gdakiem, miejscowym notablem, zastępcą prokuratora rejonowego.
Jego kłopoty zaczęły się już w 2000 roku, gdy powiedział, że prokurator „często przekracza swoje uprawnienia służbowe, składa fałszywe zeznania i tworzy fałszywe dowody”. Gdak oskarżył go o pomówienie. Zgodnie z kodeksem karnym taki proces powinien toczyć się z oskarżenia prywatnego, jednak prokuratura zaczęła ścigać chłopaka z urzędu.
Prowadząca sprawę koleżanka Gdaka, prokurator Marzena Orłowska z prokuratury w sąsiednich Skierniewicach, uznała, że Daniel G. wykazuje objawy choroby psychicznej. Nie miało znaczenia, że nic w jego życiu nie świadczy o tym, że mógłby być chory psychicznie: nigdy nie leczył się psychiatrycznie, bez problemu skończył podstawówkę, ogólniak i dostał się na Wydział Prawa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Ze studiów zrezygnował ze względu na ciężką sytuację materialną rodziny.
Mimo to biegli psychiatrzy przychylili się do wniosku pani prokurator i skierowali Daniela G. na przymusową obserwację psychiatryczną. Trafił na oddział obserwacji sądowo-psychiatrycznej przy łódzkim zakładzie karnym nr 2. Jego dzień wygląda podobnie jak dzień sąsiadujących z nim niemal przez ścianę więźniów. Rano pobudka, raz dziennie spacer, ograniczony dostęp do telefonu. Problemy z załatwieniem najprostszych spraw. Daniel, krótkowidz (–5 dioptrii), dopiero po dwóch tygodniach wyprosił sobie prawo do noszenia okularów. To wszystko miało miejsce, chociaż postępowanie w sprawie pomówienia prokuratora Gdaka przez Daniela G. jest dopiero na etapie przygotowawczym.
Lecznicze elektrowstrząsy
Przypadek Daniela G. nie jest odosobniony. Przeprowadzona w 1997 r. kontrola NIK wykazała, że w latach 1995–1997 na przymusową obserwację psychiatryczną skierowano 11,5 tys. osób. Ministerstwo Sprawiedliwości nie prowadzi statystyk dotyczących osób umieszczanych na przymusowej obserwacji w zakładach psychiatrycznych, co oznacza, że w rzeczywistości może to być zjawisko na o wiele większą skalę. W szpitalach psychiatrycznych przebywa obecnie niemal 200 tys. osób. Aż w jednej trzeciej skontrolowanych przez NIK szpitali (33 proc.) lekarze i personel stosowali wobec pacjentów przemoc fizyczną i psychiczną. Na wiele godzin przypinali ich pasami do łóżka, zamykali w izolatkach, bez uzasadnienia stosowali elektrowstrząsy, nie pozwalali telefonować do rodziny.
W 2002 r. specjalny zespół przebadał na zlecenie ministra sprawiedliwości 400 orzeczeń lekarskich dotyczących osób przyjętych do szpitali psychiatrycznych w nagłym trybie (wymagających natychmiastowego odosobnienia ze względu na zagrożenie, jakie stanowią). W połowie przypadków lekarze nie wyjaśniali nawet, dlaczego pacjenta uznano za niebezpiecznego. W co czwartym przypadku lekarz wystawiał pacjentowi opinię, w ogóle go nie badając!
Badania prowadzone przez Instytut Psychiatrii i Neurologii w Warszawie w zakresie orzecznictwa psychiatrycznego potwierdziły istnienie poważnych nieprawidłowości. Zdarza się nawet i tak, że opinie biegłych wydawane są na podstawie samych akt, bez badania uczestników postępowania. Zdaniem prof. Zbigniewa Hołdy z zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka te przerażające statystyki to skutek nie tylko nieodpowiedzialności lub skorumpowania niektórych psychiatrów, ale także poczucia bezkarności sędziów i prokuratorów, którzy czują się wszechwładni. Tak jest zwłaszcza w małych i średnich miejscowościach.
– Niestety, bardzo wielu sędziów i prokuratorów nadużywa swojej władzy i uprawnień do załatwiania prywatnych porachunków. W takich wypadkach wolą nie pamiętać, że kodeks karny pozwala kierować ludzi na przymusową obserwację psychiatryczną tylko w absolutnie wyjątkowych sytuacjach – mówi prof. Hołda.
Furtkę do nadużyć pozostawia złe, bo dopuszczające uznaniowość prawo. Zgodnie z art. 203 kodeksu postępowania karnego zamknąć w zakładzie psychiatrycznym można każdego podejrzanego, w stosunku do którego „biegli zgłoszą taką konieczność”. Co oznacza „konieczność” – kodeks nie precyzuje. Obserwacja powinna co prawda trwać nie dłużej niż sześć tygodni, ale (i tu jest kolejna furtka) na wniosek szpitala sąd może ją przedłużyć. Etyka zawodowa wymaga od psychiatrów, by wydając orzeczenie o poczytalności podejrzanego, brali pod uwagę, czy popełniony czyn był racjonalny, czy badany był już leczony psychiatrycznie, czy doznał urazu mózgu albo czy kontakt z nim jest utrudniony. Jednak prawo wcale nie wymaga tego od nich jednoznacznie.
Zespół paranoi pieniaczej
Mariusza Barszczyńskiego sędzia skierował do Regionalnego Ośrodka Psychiatrii Sądowej w Branicach po tym, jak wniósł o rozwód z powodu zdrady żony, związanej zawodowo z wymiarem sprawiedliwości byłego województwa chełmskiego. W odpowiedzi żona oskarżyła go o znęcanie się nad nią. Barszczyńskiemu nie podobała się stronniczość sędziego prowadzącego sprawę rozwodową. Efekt? Stwierdzono u niego paranoję pieniaczą. Zamknięto go w ośrodku dla najbardziej niebezpiecznych przestępców z zakłóceniami psychicznymi.
Pacjentem tego ośrodka był wówczas (w 2003 r.) także Andrzej Witkowiak, kolejny zdaniem sądu paranoiczny pieniacz, winny głównie długoletnim konfliktom z przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości.
Inna osoba znalazła się w ośrodku w Branicach z powodu... posądzenia o posiadanie broni, przy czym zarzut ten nie był związany z jakimikolwiek aktami przemocy. Z akt sprawy wynika, że człowiek ten zawinił głównie zbyt uporczywym donoszeniem o nadużyciach popełnianych przez policjantów. U niego także wykryto paranoję na tle działalności pieniaczej.
W 1996 r. Przemysław Kowalski, 17-letni uczeń LO w Sędziszowie, został pobity przez tamtejszego komendanta policji. Matka chłopca złożyła zawiadomienie o przekroczeniu uprawnień przez policjanta na służbie. W odpowiedzi komendant złożył zawiadomienie o rzekomym znieważeniu funkcjonariusza na służbie. Przez prawie trzy lata Prokuratura Rejonowa w Jędrzejowie robiła wszystko, by uniemożliwić oskarżenie i skazanie komendanta. W końcu po czterech latach pisania odwołań, Sąd Rejonowy w Jędrzejowie skazał go na tysiąc złotych grzywny.Natomiast prowadzone równolegle postępowanie, w którym Przemysława Kowalskiego oskarżono o znieważenie komendanta, dało efekt w postaci wymierzenia mu kary pozbawienia wolności na rok w zawieszeniu na dwa lata (Sąd Rejonowy w Miechowie). Mało tego, po ponad trzech latach od rzekomo popełnionego czynu prokuratura postanowiła poddać Przemysława badaniu psychiatrycznemu. Ponieważ chłopak uważał to za wyraźną szykanę i nie stawił się na badanie, został aresztowany na siedem dni i poddany badaniom przymusowym w Zakładzie Karnym w Pińczowie.
Gorzej niż za komuny
Zamknięcie w psychuszce jako metoda walki z ludźmi nielubianymi przez władze to wynalazek sowiecki. Pierwszym dokumentem, w którym psychiatrię potraktowano jako sposób ochrony władzy przed społeczeństwem, był kodeks karny ZSRR z 1926 r. Jego autorzy zdecydowali się stosować wobec osób niebezpiecznych, obok rozstrzelania lub łagru, działania „medyczno-pedagogiczne”, czyli przymusowe leczenie psychiatryczne. Od 1945 r. o skierowaniu na przymusowe leczenie decydował sąd lub Kolegium Specjalne przy NKWD.
Do psychuszki bezpieka kierowała, korzystając z art. 70 kodeksu karnego („antyradziecka agitacja i propaganda”) i art. 190 („rozpowszechnianie obelżywych wymysłów, szkalujących radziecki ustrój”, „zhańbienie godła lub flagi”). W 1967 r. szefowie KGB, MSW, prokuratury i ministerstwa zdrowia napisali do Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego: „W latach 1966–1967 w Leningradzie psychicznie chorzy w 19 wypadkach mieli związek z rozpowszechnianiem ulotek antyradzieckich i anonimowych dokumentów, 12 razy próbowali nielegalnie przekroczyć granicę. Niebezpieczeństwo stwarzają przybywające do Moskwy liczne osoby cierpiące na manię odwiedzania instytucji państwowych, spotykania się z kierownictwem partii i rządu”.
Dr Bożena Pietrzykowska z warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii mówi, że w PRL, inaczej niż w Związku Radzieckim, zjawisko wykorzystywania psychiatrii do celów politycznych niemal nie występowało. Zasługę przypisuje polskim psychiatrom, którzy bardzo się przed tym bronili.
Prof. Hołda i senator Zbigniew Romaszewski, wieloletni szef senackiej komisji praw człowieka i praworządności, podzielają tę opinię. Ich zdaniem można nawet postawić tezę, że zamykanie niewygodnych dla szeroko pojętej władzy osób w szpitalach psychiatrycznych zdarza się dziś o wiele częściej niż w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.
– W PRL do szpitali psychiatrycznych trafiało mniej zdrowych osób niż obecnie. Po pierwsze, dlatego że zastraszone społeczeństwo nie było tak skore do walki z władzą jak dzisiejsze społeczeństwo obywatelskie. A jak już ktoś chciał walczyć, to milicja lub bezpieka szybko dawały sobie z nim radę. Pamiętam kilka spraw, kiedy w szpitalach psychiatrycznych zamykano opozycjonistów, np. Krzysztofa Kozłowskiego czy ks. Blachnickiego. Jednak spędzili tam po kilka dni, po interwencjach szybko ich wypuszczano – tłumaczy senator Romaszewski.
Senator podkreśla, że obecnie sędziowie traktują skierowanie podejrzanego do szpitala psychiatrycznego jak represję, karę pozbawienia wolności. Jego zdaniem gorzej niż w PRL zachowują się także psychiatrzy. Niegdyś byli ostrożni w formułowaniu opinii, bo wiedzieli, że władza może chcieć wykorzystać je do celów politycznych. Dziś wielu lekarzy bez zastanowienia skazuje zdrowych ludzi na wielotygodniowe zamknięcie z chorymi psychicznie.
Z tą opinią nie zgadza się lekarz Eustazjusz Bonikowski, przez 30 lat ordynator oddziału psychiatrycznego w Gdańsku Srebrzysku, a przez 20 – biegły sądowy. – Nie podejrzewałbym biegłych, że bez powodu kierują podejrzanych na obserwację psychiatryczną – zapewnia. On sam w ciągu całej swojej praktyki przyjmował na obserwację sądowo-psychiatryczną tylko podejrzanych. Za każdym razem wypuszczał ich po kilkunastu dniach – bo byli zdrowi.
Honoru biegłych psychiatrów broni także dr Tadeusz Nasierowski z Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego: – Jeśli dziś na przymusową obserwację psychiatryczną sądy kierują więcej osób niż w PRL, to jednym z powodów może być fakt, że wielu gangsterów szuka ratunku przed karą w zaburzeniach psychicznych.
Każdy kij ma jednak dwa końce. – Gangsterzy nie mogliby udawać chorych psychicznie, gdyby nie biegli psychiatrzy, którzy za pieniądze wystawiają lewe zaświadczenia. Nietrudno się domyślić, że ci sami psychiatrzy, za kolejną łapówkę, zrobią z każdego wariata – mówi warszawski psychiatra.
Praktyka jeszcze gorsza
Polska była jednym z ostatnich krajów europejskich, które uregulowały prawnie kwestie dotyczące kierowania własnych obywateli na przymusowe obserwacje lub leczenie do szpitali psychiatrycznych.
W 1 993 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ uchwaliło „Zasady ochrony psychicznie chorych i poprawy opieki psychiatrycznej”, jeden z najważniejszych dokumentów o zasięgu światowym w dziedzinie etyki zawodu psychiatry. Oprócz wymogu przestrzegania tajemnicy lekarskiej, zgody na leczenie i dostępu chorych do swojej karty chorobowej zawarto w nim reguły stwierdzania choroby psychicznej. Polski Sejm uchwalił ustawę o ochronie zdrowia psychicznego dopiero rok później – w 1994 r. Do tego czasu zasady przymusowego badania i leczenia w zakładach psychiatrycznych określała instrukcja ministra zdrowia nr 120/52 z 10 grudnia 1952 r., która nie przewidywała sądowej kontroli ograniczania wolności pacjenta.
Uchwalenie ustawy o ochronie zdrowia psychicznego nie zdziałało jednak cudów. Cytowany wyżej raport NIK z 1997 r. stwierdza bowiem wyraźnie, że nieprawidłowości wykazane w trakcie kontroli w praktyce „uniemożliwiały sprawowanie sądowej kontroli legalności przyjmowania i przebywania pacjentów w szpitalach psychiatrycznych”. Oznacza to, że człowieka raz umieszczonego w zakładzie psychiatrycznym można by przetrzymywać tam w nieskończoność. Bez żadnej kontroli.
Inna sprawa, czy polskim sądom na tej kontroli zależy. Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka mówi, że równie wiele do życzenia co polskie prawo pozostawia sam wymiar sprawiedliwości. Jak chora bywa praktyka prokuratury i sądów, pokazuje sprawa Renaty R., którą Fundacja zajmuje się od kwietnia 2005 r.
Prokuratur Danuta Ducka z poznańskiej prokuratury wnioskowała o umieszczenie pani R. na sześć tygodni w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym, bo ta oskarżyła o kradzież męża, z którym właśnie się rozwodziła. Decyzja pani prokurator zaczęła budzić podejrzenia zwłaszcza po tym, jak mąż zeznał, iż „zgłoszenie żony o kradzieży jest całkowicie bezzasadne, gdyż rzeczywiście sporne ruchomości zabrałem”. Postępowanie w tej sprawie umorzono we wrześniu 2003 r.
Siedem miesięcy później prokuratura postawiła pani R. zarzut... powiadomienia o niepopełnionym przestępstwie. Dalej wydarzenia potoczyły się szybko. Prokurator Ducka przesłuchała ją w charakterze podejrzanej, następnie postawiła wniosek o zbadanie przez biegłych psychiatrów, którzy mieli orzec, czy w chwili popełnienia czynu była poczytalna i czy pozostawienie jej na wolności zagraża porządkowi prawnemu. Ci dwukrotnie orzekli, że Renatę R. należy skierować na sześć tygodni do zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Nie pomogło pisanie skarg na prokurator Ducką do jej przełożonego. Prokuratura postanowiła umorzyć śledztwo w sprawie Renaty dopiero po interwencji Fundacji i kilku posłów. „Decyzja ta mogłaby zostać przyjęta z uznaniem w normalnych okolicznościach, kiedy przykładowo nagle okazało się, że zarzuty są bezpodstawne. Niestety, w sprawie Renaty R. decyzja o umorzeniu wydawała się nie tyle wynikać z nagłego zrozumienia przez prokuratora istoty sprawy, lecz była raczej wynikiem skutecznego nadzoru służbowego” – napisał w liście do prokuratora krajowego prof. Andrzej Rzepliński.
Osoby, które bezprawnie zamknięto w zakładach psychiatrycznych, teoretycznie mogą domagać się odszkodowań w trybie art. 77 Konstytucji RP. Zgodnie z nim każdy ma prawo do wynagrodzenia szkody, jaką wyrządził przez niezgodne z prawem działanie organ władzy publicznej. W praktyce jednak do takich procesów dochodzi rzadko, a zasądzane odszkodowania są niewielkie.
Od redakcji:
Miasta, w których doszło do "afer psychiatrycznych", w tym do skazania sprawców albo obecnie toczą się śledztwa:
Łódż
Lublin
Wrocław
Bolesławiec
Rybnik
Kraków (Chrzanów). Na uczelni u pana doktora też jest pewien psychiatra pijak, u któego można było kiedyś kupić nieprawdziwą opinie.
Zielona Góra
Kielce, skazany Tadeusz Sekrecki, przypadek pokazany przez TVN, Zawiadomienie jako pierwszy złożył poseł Zbigniew NOWAK. Z tego śledztwa wyłączono materiały dotyczące kilkunastu dalszych psychiatrów.
W Kielcach prowadzone jest też śledztwo dotyczące doktora Stanisława Teleśnickiego, ordynatora oddziału pscyhiatrycznego AŚ w Krakowie ( tego samego, który opiniował psychologa S.
Ostrołęka- Sąd Okręgowy ( podobna jak w SO w Suwałkach
Olsztyn
Warszawa
W Polsce, w latach 1994- 2004 umorzono na niepoczytalność około 20 tyś postępowań karnych. Wiele z tych postępowań, oceniając kwalifikacje prawną czynu, np: około 4o przestępstw popełnionych przez prokuratora K. z Krakowa, w tym fałszowanie zeznań, podpisów, poświadczanie nieprawdy, oszustwa, można uznać, z "ukręcone".
Z posiadanego wykazu, otrzymanego z Ministerstwa Sprawiedliwości, wynika, że bardzo dużo przypadków umorzeń na art 31 kk jest związanych z prowadzeniem samochodu w stanie nietrzeźwości. Jest też bardzo wiele przypadków dawania łapówek.
20 tyś sprawców, ma tzw. "żółte papiery". Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zadano sobie pytanie - w ilu przypadkach, w których psychiatrzy stwierdzili chorobę psychiczną prokuratura lub sąd wystąpił do organu wydającego prawo jazdy o jego cofnięcie?
Na koniec podajemy link do wypowiedzi osoby, Doc.dr hab. med. Janusz Heitzmana, która z racji pełnionych funkcji, bez posiadania wiedzy z akt, bez znajomości tych przypadków, bez badania sprawcy, nie powinna się w taki sposób wypowiadać. Pan doktor jednak kwestionuje materiał dowodowy zebrany przez autora tekstu oraz ten posiadany przez fundacje Helsińską.
Dr Heirzman jest tą osobą, która została wynajęta do zbadania około 200 opinii sądowo- psychiatrycznych wystawioną śląskim bandytom i przestępcom. Postępowanie było prowadzone przez PO w Opolu z zawiadomienia dr Jerzego URBANA. Było prowadzone... bo zostało umorzone. Autor komentarza, do w/w artykułu nie widział u swoich kolegów ze Śląska żadnych nieprawdziwych opinii.
Trzeba zadać pytanie: Czy, jeżeli dr Heitzman, bezkrytycznie, jako fachowiec, nie widzi "bagna" w jakie zabrnęła polska psychiatria sądowa, jeżeli, bez wiedzy szczególnej, dotyczącej w/w przypadków, wypowiada się w taki sposób, to czy, przy wydawaniu opinii dla PO w Opolu, był lub choćby mógł być z założenia bezstronny? Czy jego opinie są do końca rzetelne?
Pan doktor, już raz, w Warszawie, podczas konferencji psychiatrycznej, w roku 2004, opowiadał wszem i wobec, jak to jest "cacy" i nie zachodzi większa potrzeba prostowania tej patologii.
Wydaje się też prawdopodobnym, że śledztwo w Opolu nie umarło. Zapewne zostanie za niedługo wyjaśnione, na ile opinie naszego komentatora nadają sie do poprawki
Od autora:
Panie doktorze! Tak się składa, że ja mam prawo oceniać materiał dowodowy, jakim posłużył się tygodnik "OZON". Większość tych spraw znam osobiście ponieważ w nich skutecznie interweniowałem... je "odkręcałem" Można powiedzieć, że gdyby nie moje działanie jako posła na Sejm to ludzie Ci, jak Witkowski z Końskich, jak Renata Ramos z Poznania, jak Leszek Baczyński z Chełma (jego ordynator w Abramowic/Lublin powiesił się po tym jak wygrał konkurs na ordynatora, sam B. jest już na wolności), to oczywiste przypadki stosowania radzieckiej psychiatrii sądowej.
Ci ludzie wyszli na wolność lub nie wylądowali w psychiatrykach albo z powodu uchylenia przez prokuraturę zarzutów, uczciwego lekarza - bo taki się w końcu znalazł, albo też z powodu mojego działania.
Metoda "radzieckiej psychiatrii" jest w Polsce stosowana cały czas. Jednostka chorobowa, której się używa - to paranoja na tle działalności pieniaczej.
Wyrażam nadzieje, że kiedyś Pana zachowanie zostanie dogłębnie wyjaśnione. Nadto, źle się stało, że został pan kierownikiem Kliniki Psychiatrii Sądowej. I jeszcze jedno... proszę się nie pienić... bo działań zmierzających do naprawy sytuacji w polskiej psychiatrii sądowej nie da się zahamować Pytanie tylko, czy nadchodzące zmiany dotkną również pana osobę?
Zbigniew NOWAK
P.S. Tygodnikowi "OZON" "dziękuje", za wykorzystanie, bez podania źródła materiałów, które były odpowiedzią Prokuratury Krajowej dla mnie jako posła na Sejm, a w których posiadaniu była Fundacja Helsińska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga. Od lutego 2013 roku komentarze mogą ukazywać się ze znacznym opóźnieniem
Możesz użyć następujących atrybutów HTML:
Tekst pogrubiony: <b>twój tekst... </b>
Tekst pochylony: <i>twój tekst...</i>
Odnośnik (Link): <a href="adres strony">widoczna nazwa</a>
Adres e-mail: <a href="mailto:wstaw adres e-mail">nazwa</a>