Zazwyczaj jesteśmy przekonani, że potrafimy odróżnić osobę zdrową od chorej psychicznie. Przekonanie to podziela wielu psychiatrów i psychologów – przyjmują oni, że u pacjentów występują pewne objawy, które można zkategoryzować, a tym samym można odróżnić chorych psychicznie od całej reszty. Na tej zasadzie oparte są kolejne klasyfikacje chorób psychicznych (amerykańska DSM – czyli Diagnostic and Statistical Manual i europejska ICD – International Classification of Diseases). Czy jednak cechy, na których opiera się diagnoza, są atrybutem samych pacjentów, czy też wynikają z kontekstu, w jakim widzą ich obserwatorzy? Czy patologia tkwi w pacjentach, czy też w sytuacji, w jakiej się znaleźli?
Pytanie o granice normy i patologii jest zasadne z kilku powodów, z których wybijają się sprzeczne diagnozy specjalistów. Po pierwsze, jak zauważyła, w wydanej w 1934 roku książce 'Wzory kultury' antropolog Ruth Benedict, pojęcie normalności bądź nienormalności nie jest uniwersalne. To, co w jednej kulturze uznaje się za całkiem normalne, w innej takie nie jest. Po drugie, zdarza się, że sami specjaliści spierają się, gdzie przebiega ta granica, co jest wskaźnikiem zdrowia i na ile przydatne są takie pojęcia, jak: „choroba psychiczna”, „schizofrenia”, „paranoja”. Co więcej, raz postawiona diagnoza zaczyna żyć własnym życiem i stygmatyzuje pacjenta, szczególnie sądowego, ale także dzieci jako autystyczne czy z ADHD. Jak zauważa dr hab. Bogdan de Barbaro, „gdy coś nazwiemy, jesteśmy gotowi przyjąć, że to coś obiektywnie istnieje. Bywa, że psychiatra wpada w tę pułapkę. Mówi: trzeba to leczyć, bo to jest schizofrenia. A przecież obiektywnie nie istnieje schizofrenia czy anankastia – natręctwa, ale osoba, która jakoś się zachowuje i czegoś doświadcza.”
To, jak ktoś się zachowuje i czego doświadcza, rozumiemy jako ludzie przez pryzmat schematu poznawczego. Diagnoza psychiatryczna jest takim schematem, dzięki któremu można wyjaśniać i przewidywać zachowania innej osoby. Problem w tym, że raz zaktywizowane schematy ukierunkowują nasze rozumienie ludzi i są oporne na zmianę. Najczęściej zauważamy i zapamiętujemy to, co potwierdza nasze schematy myślowe. Fakty zaś z nimi niezgodne przeoczamy, zapominamy lub zniekształcamy tak, by pasowały do schematu i o dziwo psychiatrzy oraz psycholodzy należą do osób, które najbardziej wybiórczo i niesprawiedliwie oceniają innych. W ten sposób utrzymujemy swoje przekonania o świecie i ludziach, nawet wtedy, gdy świat lub ludzie się zmienili albo schemat okazał się mylny.
W takim rozumieniu podstawa diagnozy psychicznej tkwi w umysłach specjalistów od zdrowia psychicznego. Czy potrafią oni odróżnić osoby chore psychicznie od zdrowych w sposób obiektywny? Co się stanie, jeśli normalni ludzie, tacy, którzy nie mają i nigdy nie mieli żadnych objawów i zaburzeń psychicznych, trafią do szpitali psychiatrycznych celem zbadania? Czy zostaną rozpoznani jako zdrowi, czy też psychiatra doszuka się jakiś chociaż nieznacznych objawów? Takie pytania postawił David Rosenhan, profesor prawa i psychologii ze Stanford University i w latach 70-tych XX wieku przeprowadził prowokacyjne eksperymenty, które dowiodły chrobliwego robienia z ludzi chorych psychicznie przez psychiatrów i inny personel szpitali dla nerwowo i psychicznie chorych.
Badania Rosenhana wykazały, że granica między normalnością i patologią wcale nie jest tak wyraźna i zaciera ją często kontekst sytuacyjny, w którym stawiana jest diagnoza. Zakładano, że skoro pacjent jest w szpitalu, to musi być psychicznie chory. A skoro jest chory, to każde jego zachowanie może być przejawem jego choroby. Jeśli na przykład robi notatki, to może być to zachowanie kompulsywne, które towarzyszy schizofrenii. Sposób interpretacji zachowań pacjentów podyktowany był diagnozą, jaką im postawiono. Badani podawali wyłącznie prawdziwe informacje ze swego życia. Jeden z nich opowiadał, że w dzieciństwie miał bliski kontakt z matką. Potem stosunki z matką uległy ochłodzeniu, za to ojciec stał mu się bliższy. Badany miał wyjątkowo bliskie i ciepłe relacje z żoną. Rzadko się sprzeczali, rzadko też karał dzieci. A oto jak go opisano w karcie
„Był to trzydziestodziewięcioletni mężczyzna (...) mający za sobą długą historię wyraźnej ambiwalencji w bliskich związkach, sięgającej jego wczesnego dzieciństwa (...) Brak zrównoważenia. Jego dążeniom do kontrolowania kontaktów emocjonalnych z żoną i dziećmi towarzyszą wybuchy gniewu i, w odniesieniu do dzieci, stosowanie kar fizycznych. Mimo iż twierdzi, że ma kilku dobrych przyjaciół, to odnosi się wrażenie, że również w kontaktach z nimi dużo jest ambiwalencji.” Złamana noga w końcu się zrasta, natomiast choroba psychiczna rzekomo nigdy się nie kończy. Gdy raz uznano pacjenta za schizofrenika, ta etykieta pozostaje z nim na zawsze i ma wpływ na ocenę wszelkich jego zachowań i cech.
Psychiatrzy wymuszają dożywotnie zażywanie leków psychotropowych, które często zupełnie nie są potrzebne, a jeśli już na krótko, przez kilka tygodni. Czy ktoś mając od czasu do czasu katar zażywa dożywotnio dzień w dzień leków przeciw katarowi? Lekarze tendencyjnie dostrzegają i zapamiętują fakty zgodne z tą etykietą, co utwierdza ich w słuszności postawionej diagnozy. Uznany za schizofrenika pseudopacjent nie może nic zrobić, żeby się pozbyć tej etykiety. Cokolwiek zrobi, jakkolwiek się zachowa, personel szpitala dostrzega tylko te fakty, które potwierdzają wyjściową diagnozę. Całkiem normalne zachowanie pseudopacjentów interpretuje się jako patologiczne akurat w szpitalach psychiatrycznych. Ich autentyczne historie życia są widziane z perspektywy diagnozy schizofrenii, robienie notatek uważa się za jeden z chorobliwych objawów, zaś normalne próby nawiązania kontaktu personel ignoruje lub traktuje jak dziwaczne zachowanie. Spór dotyczący trafności diagnozy psychologicznej, który rozpoczął się eksperymentami Rosenhana, nadal trwa.
Niezależnie od jego wyniku, nie ulega wątpliwości, że badania Rosenhana należą do ważnych i jednych z bardziej kontrowersyjnych w historii psychologii. Trudno ocenić, jak wiele osób przebywających w szpitalach psychiatrycznych jest tak naprawdę całkiem psychicznie zdrowych. Wiadomo za to na ilu osobach odcisnęły piętno mylne diagnozy psychiatryczne, szczególnie w sowieckich czy hitlerowskich psychuszkach. Kiedy okaże się, że diagnoza raka była błędna, to jest powód do radości. Diagnozy psychiatryczne – szczególnie te z powodów politycznych – rzadko bywają korygowane, a biegli z zakresu psychiatrii traktowani są jak święte krowy mające prawo decydowania o cudzych losach i wolności.
Na początku lat dziewięćdziesiątych „epidemia zaburzeń psychicznych” przetoczyła się przez USA i Wielką Brytanię. W tym samym czasie korporacje farmaceutyczne ogłosiły, że wprowadziły na rynek nową generację leków, które niwelują zaburzenia pracy mózgu, rzekomo będących przyczyną problemów psychicznych. Środki takie jak Prozac, miały za zadanie przywracać równowagę chemiczną w mózgu. „Ta mała pigułka, znana pod nazwą Prozac, rozwiąże wszystkie twoje problemy.” W ten sposób zaczęto reklamować środki psychotropowe. Zaczęła się nowa era psychiatrii. Ludzie, którzy zostali zakwalifikowani jako nienormalni, poddani zostali kuracji medycznej, polegającej na przyjmowaniu środków psychoaktywnych. W ten sposób uczucia takie jak smutek, żal, samotność zostały zakwalifikowane jako medyczne anomalie, które należy skorygować przy pomocy środków chemicznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga. Od lutego 2013 roku komentarze mogą ukazywać się ze znacznym opóźnieniem
Możesz użyć następujących atrybutów HTML:
Tekst pogrubiony: <b>twój tekst... </b>
Tekst pochylony: <i>twój tekst...</i>
Odnośnik (Link): <a href="adres strony">widoczna nazwa</a>
Adres e-mail: <a href="mailto:wstaw adres e-mail">nazwa</a>